V.
W
świetle zachodzącego słońca dumnie odbijały się litery szyldu zakładu
jubilerskiego radnego Clargusa, umiejscowionego na głównej ulicy miasta Tihr. Zakład
prosperował całkiem dobrze, choć dwie dekady temu sytuacja przedstawiała się z
zupełnie innej strony. Wybudowanie ostatnich kamiennych wzmocnień w murach
miejscowego zamku i konkurencja w usługach kamieniarskich zmusiły jego rodzinę
do porzucenia sprowadzania, ociosywania i handlu surowcem wydobywanym w
pobliskim kamieniołomie. Życie rodziny Bronna Clargusa nie było już tak
dostatnie jak dotychczas. Oszczędności, z których zaczęli żyć nie wystarczały
na wytrawne kolacje i nowe stroje dla rozpieszczonych córek. Brat Bronna, Manx, wyjeżdżając na wojnę
zostawił pod jego opieką swoją jedyną potomkinię Daedre i sam w poszukiwaniu
pieniędzy wyruszył na wojnę krórą toczyli Ellanderscy baronowie ze wschodnimi
Khanami. Niewielki żołd wypłacany przez władców zmuszał żołnierzy do ukrywania
łupów zdobywanych po kolejnych zwycięstwach, przed swoimi dowódcami. Manx był
jednym z wielu który również tak postępował. Do zdobyczy głownie należały
rubiny i jadeit. Wojownicy ze stepów w swoich wierzeniach używali ich do zaklinania
duchów zmarłych przodków, mających dawać im odwagę i siłę na polu bitwy. Szlachetne
kamienie były często ozdobą w rękojeściach szabli, w które wyposażeni byli
żołnierze ze wschodu. Przed klęską Khanów ochronić nie mogły ich nawet
najsilniejsi ze zmarłych przodków, bo po prostu byli martwi. Zacofane, słabo
wyposażone i niezorganizowane oddziały nomadów nie miały szans z Ellanderską kawalerią,
czy kusznikami. Na rynek starego kontynentu szybko zaczęły wpływać towary,
które doprowadzały do rozwoju handlu w każdym większym mieście. Plądrowane
obozy Khanów dostarczały niewolników, nowe rodzaje zbóż, przypraw a także
kamieni szlachetnych, sprzedawanych przez byłych żołdaków. Korzystając ze
znajomości i wpływów brata, Manx postanowił zaciągnąć pożyczkę, której środki
przeznaczył na odkupywanie znalezisk żołnierzy wracających ze służby. Kamienie
te skupywał często po zaniżonych cenach, wykorzystując niewiedzę sprzedających.
Warsztat kamieniarski przerobił na zakład jubilerski, a z zebranych znalezisk
wytwarzał klejnoty i biżuterię. Jego wyroby w dość krótkim czasie zaczęły być
wychwalane przez miejscowych bogaczy. Wyrabiając sobie renomę i zarabiając
więcej pieniędzy sam uzyskał posadę radnego. Każdy ambitny bogacz wiedział, że
aby utrzymać swoją pozycję musiał ją stale wzmacniać. Nowe towarzystwo tylko
czekało aby wbić nóż w plecy i oglądać
upadek nowobogackiego, Nic bowiem nie cieszy ludzi tego pokroju jak widok
obiektu swojej zazdrości przegrywającego grę, której zasady ustalają oni sami.
Manx wcale nie zamierzał próżnować, nigdy nie chciał dopuścić do tego aby jego
rodzina musiała oglądać to co on widział na wojnie. Zyskując znajomości i
oddając przysługi chcąc, czy nie chcąc wkońcu wplątał się w politykę. Wspieranie
odpowiednich osób, które obejmować miałyby odpowiednie stanowiska było w tych
czasach w modzie, oczywiście korzystne tylko wtedy gdy sojusz taki zawierany
jest z kimś kto o swoich długach nie zapomina.
Pierwsze
piętro budynku zakładu było piętrem mieszkalnym. Pokojów było conajmniej sześć,
do tego spore pomieszczenie jadalne i gabinet Manxa. Siedząc w tym ostatnim
radny usłyszał przez uchylone okiennice stukot końskich kopyt nasilający się w
dzwięku. Wychylając się zauważył swoją córkę Deidre i „dostawcę”, jak do tej
pory go zwał. Zostawili konie na tylnym podwórzu i ruszyli oboje w strone
tylniego wejścia. Najpierw postanowił załatwić z nim interesy na dole w
sklepie, jednak wybór jego córki uniemożliwił mu taki przebieg rzeczy, bo
tylnie wejście prowadziło odrazu na schody i piętro. Manx szybko przywrócił
swoje biórko do porządku i wyszedł na korytarz. Pierwsza weszła Deidre,
wpuszczając go do środka za sobą powiedziała żeby zaczekał. W pomieszczeniu
zapachniało przyrządzanymi posiłkami. Deidre szła wzdłuż korytarza, gdy w tym
samym momencie z drzwi na lewo do których już się kierowała otwarły się. W
progu stanął mężczyzna w krótko ściętych czarnych włosach i cieńkim wąsikiem
podkreślającym jego małe usta, jak ocenił miał on około czterdziestu lat. Przy
dziewczynie wyglądał na nieco od niej wyższego. Na jego widok Deidre kiwnęła
głową.
-
Ojcze. – Powiedziała krótko. Jej ton brzmiał jakby zadawała pytanie.
-
Córko? – Odpowiedział. Ta położyła rękę na jego ramieniu i ruszyła w stronę
pomieszczeń z których dochodził zapach jadła. Wszystko działo się bardzo
szybko, a ktoś nieznający tych dwojga mógłby pomyśleć że to powitanie nie było
zbyt ciepłe. Może i faktycznie tak było, ale on kochał ją i ona jego, to było
pewne dla obojga. Mężczyzna popatrzył w jego stronę i skinął głową zapraszając
do swojego gabinetu.
Na progu zapachniało papierem i opiłkami
metalu. Pomieszczenie było całkiem przestronne, pełno w nim było ksiąg na ciemnych
drewnianych półkach. Po lewej stronie znajdowały się popiersia kobiet i
mężczyzn oraz odlewy rąk. Jedne i drugie przystrojone biżuterią, w ostatnich
promieniach słońca wręcz rzucały się w oczy w ciemnym pomieszczeniu. Mężczyzna
zapalając święcę ręką wskazał na drzwi. Zamknął je. Manx zaczał:
-
Panie Nathair. Wierzę, że podołał pan zadaniu? Walery powiedział.. że pan
załatwia sprawy. On nie ręczyłby bez powodu.
-
Owszem, nie ręczyłby. – Odrzekł wyciągając świstek ze skrytki w opasze.
-
To jest to? List królewski? Nie wierze.. – Manx patrzył na poskładaną kartkę i
nie mógł powstrzymać się od poprawienia na krześle.
-
Pełna zawartość listu, tak jak było w umowie.
-
Niesamowite.. – Odparł radny po czym zaczął drapać się po wąsie. – Czy nie
obawiasz się konsekwencji? Za takie coś..
-
Z całym szacunkiem, ale mógłbym spytać o to samo, a zwykłem nie zadawać
zbędnych pytań dotyczących zleceń. – Rzucił szybko, po czym położył treść listu
na biórko.
-
Tak, masz rację, oboje wiemy co robimy. – Manx chwycił za pióro i zaczął
wypisywać czek. Nie zajrzał jeszcze co jest napisane na skrawku papieru. Jak
wywnioskował Nathair, musiał mu zaufać, a Walery zapewne też dość mu o nim
nagadał.
-
Jest zaszyfrowany. – Mruknął patrząc jak Manx kończy.
-
Wiem, dlatego też nie sprawdzę co w nim pisze. Przynajmniej nie dziś. – odrzekł
mimo wszystko z lekką nutą optymizmu – Na ten czek poręczy każdy z banków w tym
mieście. 2000 denarów, tak jak było w umowie. – Mówiąc to lekko uśmiechnął się
i popatrzył na niego. Więc i on musiał mu zaufać, że faktycznie dostanie swoje
pieniądze. – Nie chciałbyś mieć powodów bym ci nie ufał panie Clargus –
Pomyślał odbierając pokwitowanie. W tym samym momencie o okiennice zaczęły
stukać pierwsze krople deszczu.
-
Powiedz mi, czy nie zostałbyś choćby na kolację? I tak zbiera się na ulewę.
Walery mówił sporo dobrych rzeczy o tobie, chciałbym cię poznać, myślę że
jesteś naprawdę wartościowym człowiekiem. – W jego głośie usłyszeć dało się
czystą ciekawość. A ton w jakim wypowiadał słowa prawie zabraniał odmowy.
-
Nie leży to w moim zwyczaju. – Odparł Nathair
ze zdziwieniem. Zwykle nikt tak nie postępuje przy finalizowaniu interesu. Po
krótkiej analizie dodał : - To chyba nie najlepszy pomysł.. – I uchylił drzwi
do gabinetu.
-
Te dwa tysiące.. To wyraz uznania dla pracy. Kolacja to okazanie szacunku, czy
myślisz że pana nie szanuję, panie Nathair? – Kończąc wypowiedź wstał od biórka
i nie czekając na reakcję zawołał:
-
Marto, nakryj jeszcze dla jednej osoby! – W odpowiedzi z końca korytarza
usłyszeli :
-
Chwila i będzie gotowe panie Manx, proszę do stołu!
-
W sumie czemu nie.. – Pomyślał – Zjem i od razu wyruszam.
Kolacja
przebiegła w miłej atmosferze, Manx przekonał go do siebie opowiadając o swojej
służbie, co prawda szczędząc szczegółów Marcie i Daedre. Mimo to wyczuł, że w
jego życiu przydarzyło się również sporo złego, rzeczy których widzieć nie
powinien na pewno stanowiły źródło jego zmiany po powrocie do domu. Radny
namówił go do zostania na noc, obdarzył go niecodziennym zaufaniem, co ten
zamierzał wykorzystać, bo deszcz nie ustępował. Dzień później zaraz z rana
postanowił wypłacić część pieniędzy i zamówić nową opończę. Na tą czekać musiał
przynajmniej do dnia następnego, więc i kolejną noc spędził u niego. Manx wręcz nie zezwolił
na nocleg w karczmie,co zmusiło go do zastanowienia tym jak wiele opowiedziała mu
Daedre o nim. Z jednej strony, rzecz racjonalnie biorąc, gdyby był rozsądnym
człowiekiem nie zezwoliłby spać pod swoim dachem takiej osobie jak on. Równocześnie
nie mógłby zezwolić spać osobie takiej w gospodzie. Tak czy inaczej w dniu
następnym już go nie zobaczyli. Można powiedzieć, że wybrał złoty środek.
Wychodząc nocą ze swojego pokoju spotkał ją w korytarzu. Tylko kiwnęła głową,
jakby wiedziała, że więcej nigdy się już nie zobaczą. To przekonanie jednak nie
przeszkodziło jej w odebraniu opończy, której on odebrać nie zdążył z
nieznanych nikomu powodów.