wtorek, 16 września 2014

VI

VI.
                - Patrzcie kurwa raz ostatni bo wiecznie żyć nie będe. Chwytając klingę dwurącz unieście ją nad siebie, jak siekiere. Raz! Uderzenie prowadźcie pod ukosem, w lewą stronę, prawa noga w tym samym momencie do przodu. Dwa! Z tej pozycji drugie uderzenie w poziomie z lewej do prawej, nogi już szeroko, na tej samej wysokości. Trzy! Klingę przyciągać do siebie, lekki skręt tułowia w prawo i wypad lewej nogi, pchnięcie! Cztery! Do usranej śmierci ćwiczyć będziecie to, po nocach śnić będziecie o tej sekwencji, jazda!
Na znak komendanta rozbrzmiał huk uderzanych manekinów naprzemian z przecinanym powietrzem. Dookoła placu ćwiczebnego na zamku w Glasswig pełno było pociętych szmat i siana, z których zrobiony były kukły. Żołnierze mokrzy od potu powtarzali ciosy, a z ich twarzy wyczytać się dało iż nie mogą doczekać się owej uasranej śmierci. Nie znał litości. Komendant Robert van Vlyis, współtwórca nowej jednostki mieczników, oraz osobisty doradca wasala Simona Lamberta właśnie dokonywał segregacji ochotników. Od dwóch godzin machania mieczem liczba chętnych odbierania tygodniowego żołdu w trakcie kampanii zredukowała się o połowę, a zapewne po godzinie kolejnej, zostanie ich jedna czwarta z całości. Będą to albo ci którzy walkę mają we krwi, bądź ci którzy dla pieniądza wytrzymają każdy wysiłek. Tylko takich szukał van Vlyis.
- Komendancie, pan Lambert wzywa pana do siebie! – Krzyczał już przy wejściu na plac kasztelan.
- Jest u siebie, mówi, że pilne. – Dodał, gdy komendant mijał go w wejściu do twierdzy. Nie obdarzył otyłego urzędnika nawet spojrzeniem. Wchodząc na pierwsze piętro zamku zauważył wychodzącego z komnaty Simona gońca. Przepuścił go na schodach i podniecony swoimi przypuszczeniami co do powodu wezwania ruszył żwawym krokiem na górę.
Jak było wiadomo w całym Ellander, wasal Lambert był wielkim miłośnikiem łowów. Jego komnata w Glasswig była wręcz przepełniona rogami, wypchanymi truchłami i skórami. Z racji tytułu jaki mu przysługiwał okoliczny las, w jego lennie był terenem łowieckim do dyspozycji tylko dla niego i jego drużyny. Nie przeszkadzał mu fakt że większość ludzi którzy żyli z łowiectwa w tym miejscu, na mocy dekretu, który zabraniał im zabijania tutejszej zwierzyny, zmuszeni byli często na głodowanie. Każdy bowiem „kłusownik” z wyboru czy nie skazywany był na ciężkie kary cielesne i nierzadko na śmierć, w zależności od humoru wasala. Według Lamberta dekoracje w jego komnacie przedstawiały historie. Dla każdej z pozostałości pobliskiej fauny miał inną opowiastkę pełną mrożących krew w żyłach zwrotów akcji, które przedstawiał przy okazji uczt i balów wśród znajomych. Po tego typu bajaniach ludzie skorzy byli uwierzyć iż ustrzelenie wiewiórki jest nielada wyczynem.
- Witaj Robercie, mam wieści od naszego przyjaciela Manxa. – Komendant zbliżył się i spytał.
- Jakie wieści, panie?
- Lepiej zobacz sam. – W wyciągniętej do niego dłoni trzymał kawałek papieru. Van Vlyis chwycił go, rozłożył, po czym zaczął czytać.
- Hmm.. zaszyfrowane – Stwierdził -  kto panie pomoże nam to odczytać?

- Robercie mój drogi – Odparł spokojnym głosem Lambert. – Dowiedziałem się, że ...