czwartek, 19 czerwca 2014

IV

IV
                Szlak którym podążali był prawie pusty. Od kilku godzin minęli się tylko z dwoma wozami, zapewne zmierzającymi do Kollina. Noc już miała się kończyć. Gwiazdy powoli stawały się niewidoczne, a horyzont po ich prawej stronie zmieniał barwę z granatu, na ciemno niebieski kolor. A z niebieskiego przechodził w czerwień. Dzień zapowiadał się słoneczny. Po obu stronach ścieżki znajdowały się wysokie drzewa, gdzieniegdzie pomiędzy nimi stały potężne średnicą dęby. Dziw go brał iż nikt nie zabierał się za ich wycinkę. Skręcając w węższą dróżkę po ich lewej stronie, poczuł wyraźniejszy zapach rosy. Jak zauważył las przybierał już żółte barwy.  Co jakiś czas coś poruszyło pobliskimi krzewami i zaraz znikało w ich głębi. Od kiedy wyruszyli zamienili tylko kilka słów. Już domyślał się do jakiej miejscowości go prowadzi. Po kilkudziesięciu metrach jazdy wąską ścieżką usłyszeć się dał strumyk. Jego koń najwyraźniej też go usłyszał, potrzepał uszami i cicho chrząknął.
- Możemy się zatrzymać. – powiedział do niej.
- Tutaj? Po co? – Zadając pytanie zatrzymała się mimowolnie, lekko zaskoczona faktem że jej towarzysz się odezwał.
- Zdaje się, że gdzieś głębiej płynie strumyk, napoimy konie i wrócimy na szlak. – Mówiąc nie patrzył na nią, zajęty ściąganiem strzemion, starał się coraz bardziej uświadomić jej , że nie da się wodzić za nos.
- Skąd podejrzenie, że coś tam płynie? – Słysząc kolejne pytanie już wyczuł jej zakłopotanie.
- Koń  usłyszał. – Odparł krótko.
Nie miała pojęcia skąd mógł wiedzieć o tym, czy koń usłyszał wodę, czy nie. Sama chciała odpocząć więc przystanęła na jego propozycję. Po raz kolejny w myślach linczowała się za to, że tak łatwo dała sobą pokierować. To ona przecież miała go prowadzić, nie on ją. Po tym co zobaczyła zeszłego wieczora uznała jednak, że nie chce się sprzeczać. Ruszyła za nim w stronę niskich krzewów prowadząc konia za sobą. Przeszli przez zarośla i po chwili zauważyli kręty strumyk. Lekko się uśmiechnęła schodząc ze wzniesienia pokrytego bujną ściółką. Zaraz szybko się skarciła w myślach i za to.
Strumyk faktycznie był dość czysty, szeroki na kilka metrów i ciągnący się po kamienistym dnie. Od jego strony czuć dało się chłodniejsze powietrze. Słońce wspinało się za ścianą drzew dając znak, iż ranek nastał na dobre. Przy miejscu ich spoczynku panował jednak chłodny cień. Pozwoliła swojemu koniu napoić się, po czym zawiązała go przy drzewie. Rumak niewzruszony począł skubać trawę, której w pobliżu znajdowało się aż zbyt wiele. Z kieszeni swojej kurtki wyciągnęła mapkę i zaznaczyła na niej wodopój. On w tym momencie wyciągnął z kulbaki czystą koszulę. Ściągnął kurtkę, która jak zauważyła miała dość dziwne szycie. Odczepił naramienniki i przemył je w strumyku. Podobnie uczynił z krótką opończą, którą później wykręcił i rozłożył na kamieniach. Następnie wytargał z pokrwawionej koszuli kawałek materiału, zamoczył go w wodzie i wyczyścił kurtkę. Resztę ekwipunku przypiął do kulbaki przy koniu. Jedząc kawałek suszonego mięsa z serem obserwowała go z podziwem dla jego staranności w swoich działaniach. Gdy i jego koń się napoił zawiązał go przy drzewie obok. Zamyśliła się chwilę. Zauważył to gdy napełniał wodą menażkę. Przemył przy okazji twarz. Zapach krwi towarzyszący mu przez całą noc prawie całkowicie został zażegnany. Oprzytomniała patrząc co robi i sama postanowiła uzupełnić swój zapas. Odezwał się pierwszy.
- Myślę, że teraz możesz mi powiedzieć gdzie zmierzamy. W prawdzie zostają nam tylko dwie opcje Cabela i Tihr. Zakładam, że w jednym z tych grodów znajduje się ten kto cię wysłał. – Wciąż utrzymywał zimny ton.
- A skąd możesz wiedzieć? Ledwo co kontaktujesz po swoich wyczynach w tej karczmie, a już wysuwasz takie wnioski. – Odparła agresywnie, jakby podświadomie obrażona o to, że podróż nie idzie pod jej komendą.
- Masz dość mało wyposażenia jak na daleką podróż, pozatym widziałem twoją mapę. – Zblefował, nawet nie był pewien, że świstek na którym wcześniej coś zaznaczyła jest mapą. – Co do tych wydarzeń z wczoraj, to nie byłabyś ich świadkiem gdybyś się nie włamała przez zamknięte drzwi tej gospody.
Wzdrygnęła się i już nie kryła zakłopotania. Co prawda włamała się, ale tylko dlatego że słyszała krzyki. Sądziła że szpieg wynajęty przez jej ojca może być w niebezpieczeństwie, a jej powrót do niego bez treści listu tylko pogorszyłby jej stosunki z rodzicem. Zdenerwowała się uświadamiając sobie że mógłby grzebać w jej rzeczach i że widział jej mapkę okolicznych terenów, w większości uzupełnianą przez nią samą podczas podróży. Po chwili zorientowała się, że tak naprawdę nie miał okazji do tego żeby przeszukać jej kurtkę. Dreszczyk przeszedł po niej, na wspomnienie o wczorajszych krzykach karczmarza, który przeklinał go od demonów. Nawet przeszło jej przez myśl, że może nim jest i posiada możliwość zaglądania do cudzych myśli. Tak właśnie wyglądał gdy na nią patrzył, jakby potrafił z nich czytać. Stwierdziła że jest dziwny. Jej wyprowadzenie z równowagi dało się wyczytać z twarzy. I on to zauważył. Starała się uratować z opresji racjonalnym wytłumaczeniem.
- Prawda, włamałam się i zobaczyłam co zobaczyłam, nie obchodzi mnie to dopóki nie dotyczy mnie bezpośrednio. – Mówiąc to tak naprawdę widziała przeciekającą krew przez deski sklepienia, której krople spadały w niemałych ilościach na podłogę pomieszczenia w którym oglądała sytuację z karczmarzem. A wtedy była cholernie ciekawa co stało się piętro wyżej. Po chwili przerwy, która miała podkreślić jej obojętność wobec wczorajszego incydentu ciągnęła dalej :
- Myślałam, że list mógłby zostać.. Właśnie, mam nadzieję że masz go ze sobą? – Wymijając się od tematu mapy utwierdziła go w przekonaniu, że miał rację co do mapy, i że to ją właśnie trzyma w kieszeni kurtki, a także że podróż skończą w jednym z tych dwóch miejsc, o których wspomniał.
- Owszem mam. Stawiam na Tihr, tylko tamtejsi krawcowie mają taki dobry krój. – Spojrzał na jej buty o podwójnym pasku i faktycznie solidnym wykonaniu. Trzymając głowę nisko spuszczoną wykonał lekko szyderczy uśmieszek. Przeszedł ją dreszcz.
- Tak, to... – Tym razem zaniemówiła, wszystko nie po jej myśli. Nie chciała zdradzać miejsca podróży, przecież wcale nie musiałby wtedy powrócić do ojca z nią, równie dobrze, a może i nawet nieco szybciej dotarłby tam sam, a jak już zdążyła wywnioskować ze znalezieniem zleceniodawcy też nie miałby większego problemu. To by była jej totalna klęska. Teraz było jej już wszystko pewno, nie była pewna czy chce spędzić w jego towarzystwie jeszcze jakiejkolwiek chwili.
- W takim razie jeszcze pół dnia drogi przed nami – odpowiedział, zastanawiając się kiedy ostatnio miał okazję odwiedzić Tihr, miasto kamieniarzy i włókiennictwa.
- Conajmniej pół. Dlatego powinniśmy czym prędzej wyruszać. Chcę dotrzeć przed zmrokiem. – Z mimiki i postawy wyczytał jej zmęczenie i pewnego rodzaju bezradność. Mimo całokształtu wyrazu jej gestów i ruchów nadal wyczuwał pewną nutę zadziorności, która w połączeniu z jej zarumienioną jeszcze, okrągłą twarzą wzbudzała w nim nawet sympatię. Chwilę później stwierdził, że jest całkiem urocza w swoim zakłopotaniu. Wyrywając się z zamyślenia rzekł:
- Jeśli pozwolisz, pojedziemy skrótem, nawet wystarczy nam czasu żeby zjeść coś ciepłego, po drodze widziałem kilka królików. -  Już bez premedytacji przejęcia inicjatywy. Po zatrzymaniu się naszła go nieodparta ochota na królika, postanowił więc wykorzystać okazję.
- W sumie zbrzydło mi już suszone mięso... Masz czym upolować owego królika? – Zadając pytanie już była pewna odpowiedzi. Gdyby nie to co widziała wczoraj może potrafiłaby okazać więcej zaufania. Mimo jego braku przekonana była, że i na ten problem by znalazł rozwiązanie. I owszem. Wyciągnął z kulbaki kilka elementów, które po złożeniu w całość utworzyły małą kuszę. Na jednym z pasków przyczepianych do kurtki widniały krótkie bełty z czerwonymi lotkami, zabrał kilka z nich ze sobą. Podszedł do niej i dał jej krzesiwo, hubkę i krzemień.
- Zbierz nieco chrustu i spróbuj rozpalić ogień, za jakiś czas powinienem wrócić. – I ruszył w stronę gęstwin.

wtorek, 3 czerwca 2014

III

III.
    Wraz ze snem powracał do Danturn, które było jednym z jego etapów dorastania. Przypominał sobie lata treningów i nauki, które nie do końca wyszły mu na dobre. Przez plątaninę twarzy i różnych kształtów zwykle podświadomie wyszkukiwał tej jednej. Kolejną ze scen, które do niego wracały były ulice jego rodzimego miasta Pvaaren, na których spędzał swoje niezbyt wymarzone dzieciństwo. Śnił także o miejscach w których nigdy nie był, ale czuł że zna je bardzo dobrze. Odwiedzał niesamowicie wysokie budynki o potężnych oknach, przez które wpadało szare światło nieposiadające źródła. Lecąc w górę wzdłuż osi jednego z nich, który już kształtem zmieniał się w wieżę wyleciał przez jej sklepienie. Następnie mógł zobaczyć pełne zieleni łąki i złote światło słońca, w których mieniły się spadające niewiadomo skąd krople deszczu. Wisząc w powietrzu zdawał sobię sprawę że śni. Później spadał w dół z ogromną prędkością i lądował bez żadnego problemu na nogach. Za każdym razem gdy się to działo czuł mrowienie przechodzące od stóp do klatki piersiowej. Miłym stawało się to odczuwalne wstrząśnięcie, które uświadamiało mu że nic nie może mu się stać złego. Przepełniało go wtedy uczucie niepojętego spokoju. Nieraz myślał czy po śmierci zapaść można w stan podobny do snu, gdzie wszystko nie walczyłoby przeciwko sobie o przetrwanie. W momencie gdy miał zostać z tego stanu wybudzonym, poddawał się przebiegowi wypadków w nadziei, że będzie mu jeszcze dane tu przybyć. Teraz był już na schodach, z których jedno wydało wielce w jego odczuciu skrzypliwy dźwięk. Poczuł się nieswojo, jakby ciało dawało mu zastrzyk adrenaliny tylko na wszelki wypadek. Widział jeszcze poskręcane kamienne uliczki, które oświetlało światło księżyca. Zrobiło mu się cieplej. I to miejsce skądś znał. Znał ciągnące się wzdłuż obu stron nagrobki i spalone drzewo na samym końcu. Patrząc na nie poczuł zapach ściętego drewna. Wszystko tu stawało się dziwne. Ten zapach też pamiętał. Pamiętał także dźwięk wyciąganego z cholewy noża, który podobnie do wcześniejszego skrzypnięcia nie pasowało mu w tym śnie. Kolejna fala ciepła spowodowana podniesieniem ciśnienia we krwi i hormonu dostarczonego przez organizm. Gdy usłyszał zgrzyt dobiegający od strony drzwi już nie spał. Otworzył oczy. W pokoju była ciemność, już nawet niebyłoby potrzeby zasłaniania okna, nastał wieczór.
- Otis mówił że będzie spał, jeno sie tak nie tłucz to go weźmiemy we śnie.
- Ja bardziej ufam pałce niż usypiaczom, a co jak nie wypił?
- Zamknij się. Nas wincej jest, wyważymy te drzwi i go zarżniemy. Mówisz że na majętnego wyglądał?
- Ano pewnie! A i zmynczony był piekielnie to było z wyglądu zauważyć!
- Ja biore pierścienie, napewno więcej ma.
- Mordy w kubeł! Idioci, dajcie mi się tym zamkiem zająć.
Poczuł zapach końskiego łajna i ścinanego drewna połączonych z piwem. Zgrzyt w zamku i powolne pchnięcie drzwi. Wczuwał się w każdy najmniejszy odgłos. Stwierdził że jest ich conajmniej trzech. Jeden całkiem duży. Cienie wirowały pod szczeliną.
- Kurwa, zasunął rygiel.
- Odsuń się.
Uderzenie wielkiego oprycha wyłamało mechanizm, a do pomieszczenia wpadło nieco światła. Pierwszy wszedł największy, przesunął się nieco w lewo żeby wpuścić więcej promieni świecznika do środka. Zrobił krok w stronę łóżka. Dwóch pozostałych zamierzało pójść za nim, jednak zauważyli lecący kubek. Chwilę później nie widzieli już nic, bowiem jego zawartość po rozbiciu go o ścianę zgasiła krótki płomień świecy w korytarzu.
Osłupieli. Nagłe zniknięcie źródła światła przy ich przystosowanych do niego oczach wprawiło grabieżców w chwilowe uczucie utraty kontroli nad sytuacją. To mu wystarczyło. Najpierw musiał powalić wielkiego. Szybkie kopnięcie w kolano wystarczyło. Oprych był już o dobry metr niższy. Nie minęła chwila gdy drugie uderzenie w głowę przesunęło go w jego uklękniętej pozycji w stronę uprzednio otwartych drzwi. Te z kolei nabrały nagle potężnego impetu i zamykając się przytrzasły jego kark. Powietrze przesiąknęła woń krwi, a drzwi otworzyły się spowrotem.
- Co jest kur.. – wycedził ten pachnący końskimi odchodami, odsuwając się od progu. Po chwili dopiero dostrzegł leżącą na podłodze postać.
- Murlo co jest? – Murlo nie dał odpowiedzi. Nad trupem zakotłował się cień. Wszystko działo się szybko. Ostrza sztyletu i noża wydały syk i zagłębiły się w splot słoneczny . Oprych przybity do ściany plecami został lekko podniesiony. Splunął na jego twarz krwią uprzednio upuszczając coś na kształt obucha. Ostatni z nich zdołał zorientować się w sytuacji i zaczął biec przez korytarz. To wzbudziło w nim gniew przemieszany z żądzą. Puścił się w pogoń za nim. Dopadł go przy schodach. Jedną nogą odbił się od bocznej ściany i skoczył na ofiarę. Wykorzystał impet z wyskoku i wbił głęboko ostrze. Krew w chwili zalała koszulę stolarza. Usłyszeć dało się chrupnięcie. Wieśniak natychmiast stracił kontrolę w nogach. To był rdzeń kręgowy. W tym samym momencie gdy mieli się przewrócić odskoczył od niego popychając go w stronę schodów i wylądował na podłodze. Zlatujący ze schodów niedoszły rabuś był jeszcze na wpół świadomy tego co się dzieje. Doturlał się do parteru, a wokół niego rozlała się kałuża krwi. Zabójca ruszył wolnym krokiem w dół po stopniach. Za jego śladem z ostrzy spadały krople czerwonej posoki. Szedł wolno. Musiał uspokoić umysł. Wyglądał potwornie. Zamierzonym celem karczmarza było by nikt nie pozostał w lokalu, gdy reszta jego ziomków będzie dokonywała ograbiania gościa. Już prawie nie pamiętał kiedy ostatnim razem wpadł w ten stan. Rausz wywołany zapachem krwi i gniewu towarzyszył mu od lat dziecięcych. Z czasem nauczył się kontrolować swoją przypadłość, zwłaszcza swoje zachowanie podczas jej trwania. Dziś poczuł pewnego rodzaju ulgę. Wiedział że w końcu będzie musiał kogoś zabić, aby zaspokoić swoją żądzę na jakiś czas. To był świetny moment. W swoim dość wąskim pojęciu sumienia mógł nawet uzasadniać swoje czyny. Dziś nawet o tym nie pomyślał. Przez ściany lokalu przebijały się śmiechy i śpiewy dobiegające z festynu. Nawet gdyby karczmarz miał krzyczeć, nikt by mu w tej chwili nie pomógł. Widział go. Stanął za jednym ze stołów trzymając nóż w ręce. Załamanym głosem wycedził:
- Opuść mnie demonie! Słyszysz? Klnę się na bogów Firiatu odejdź bo cię szkrzywdzę!
Przystanął na chwilę. Spojrzał na postać w fartuchu, ale wydawało się że jego wzrok jest gdzieś indziej. Zaraz potem wznowił ruch w jego stronę.
- Bogowie ratujcie! Wcielone zło! Matko! Odejdź czarci pomiocie! – Wśród wołań o pomoc dało się wyczuć skruchę tak silną że większość ludzi pomyślałaby, iż biedak jest w stanie wyrzec się wszelkich dóbr i przyjemnośći, zostać nawet kapłanem a do końca życia czynić samo dobro, byleby w tej chwili oszczędzić jego marne życie i po prostu jak prosił go opuścić.
Oprzytomniał już całkowicie. Lekko zdenerwował się na siebie, zauważając jak bardzo jest poplamiony krwią. Pomyślał w jaki sposób najłatwiej byłoby wyjść z karczmy, zmienić ubrania i znaleźć niedoszłego kupca, który był jedną z przyczyn jego poirytowania. Co do osoby stojącej przed nim też miał plan. Nie zamierzał go opuścić. Nie dopóki nie ujrzałby go leżącego trupem. Myśląc o całej sytuacji do której między innymi doprowadził karczmarz brało go obrzydzenie i gniew, który z kolei znowu mógłby być przyczyną kolejnej fali rauszu. Odpowiedział :
- Warto było?
- Odejdź! – Powtarzał gospodarz nawet nie próbując zastanawiać się nad tym co przed chwilą usłyszał.
Podszedł kilka kroków. Karczmarz jakby odpowiadając na jego ruchy przesuwał się w stronę ściany coraz wątlej trzymając nóż w ręce. Po chwili już nie miał gdzie się przesunąć. Za jego plecami wyrosła ściana. Rozpaczliwie szukając kąta w który mógłby się schować począł skulać się w kłębek. Drżał. Kładąc nóż na ziemi po cichu powiedział :
- Proszę, oszczędź..
Wiedział, że nie oszczędzi.
- Wstań. Popatrz na siebie. Warto było? Wzywasz bogów prosząc ich o pomoc. Jacy bogowie tolerują takie skurwysyństwo u swoich wyznawców. Wstań! – Krzyknął na niego.
Karczmarz w lamencie podnosił się. Pod nosem powtarzał wciąż prośby, nie patrząc nawet na swojego przyszłego oprawcę.
- Żyłeś jako szelma, zdychając miej trochę klasy. – Już miał zadać pchnięcie, gdy z głębi pomieszczenia gdzie przygotowywano potrawy usłyszał kobiecy głos:
- Przestań już!
Otworzył szerzej oczy. Po krótkiej chwili stwierdził że nawet nie jest to głos kobiecy, a wręcz dziewczęcy.
- No już dość! Musimy iść! Szybko!

Już przypuszczał kim mogła być. Sam nie wiedział czemu, ale ostatnią rzeczą jaką zrobił przed wyjsciem za dziewczyną było potraktowanie karczmarza tylko porządnym uderzeniem nasadą rękojeści sztyletu w tył głowy, co spowodowało jego rychłe osunięcie się na podłogę. Zażenowało go trochę fakt że ktoś był świadkiem tego co się wydarzyło w karczmie. Musiał w gniewie jej nie zauważyć. Nawet przeszył go lekki smutek z tego powodu. Nie świadczyło to o nim dobrze. Wsiadając na konie przykrył swoje odzienie peleryną wyciągniętą z kulbaki. Odjechali.

II

II.
                Jak co roku, pod koniec okresu letniego, gdy kończy się czas żniw, a z wszystkich pól uprawnych wiosek na starym lądzie znikają wieśniacy zajmujący się rolą, w osadzie Kolin rozpoczyna się festyn Leony, opiekunki roślin i słońca. Do miejscowości zjeżdżają wtedy goście z różnych zakątków regionu. Znudzeni, spragnieni wrażeń, widowisk, uczuć czy sztuki przyjezdni mają okazję zaspokoić swoje potrzeby na różny sposób. Mimo, iż osada nie jest wielka, to w każdym zakątku kraju Kolińskie festyny są dobrze znane i uchodzą za jedno z większych wydarzeń w Ellanderskim roku. Na uliczki mieściny sprowadzane są stragany, które stoją zwykle przez sześć świtów, a sprzedawane są towary od zwierząt, ziół, ksiąg, poprzez różnego rodzaju alkohole, afrodyzjaki na tajemnicach i przyjemnościach cielesnych kończąc. Jest to moment dużego profitu dla osób zarządzających oberżami, miejscowych znachorów, a przede wszystkim dla lokalnego starosty. Podczas święta do głównych atrakcji zaliczają się pokazy mistrzów ognia, którzy balansują dość często na granicy własnego samookaleczenia, a zadowolenia publiczności. Wielkim podziwem widzowie darzą również iluzjonistów zamieniających mieszanki proszków w błyski następnie przepuszczane przez różnych szktałtów szkiełka, dające efekt „tęczy w nocy” jak sami to określają. Nie dla wszystkich jest to tylko czas zabaw i odpoczynku. Ten kto szuka okazji szybkiego zarobku napewno nie opusci okazji do stawania w szranki z najtwardszymi głowami w okolicy czy to w rywalizacji w piciu piwa, czy w walkach na gołe pięści. Zasady jednego i drugiego są podobne, wygrywa ten kto dłużej będzie w stanie poruszać się o własnych siłach, a śmiałków nie brakuje, bowiem można zyskać sporo na wygranej i zakładach. Trzeci z rzędu dzień festynu zaczynał się podobnie, większość uczestników wczorajszych zabaw i pijatyk odpoczywała aż do południa, żeby kolejny wieczór móc kontynuować świętowanie na sposób nie wiele różniący się od dnia ostatniego. Wjeżdżając do osady czuł zapach pomyji, wymiocin i świeżo ciętego drewna pomieszanego z oparami posiłków przygotowywanych w pobliskich chatach. Jedna z trzech większych dróg w miejscowości, którą zmierzał była niemalże pusta, gdyby nie liczyć wyglądających na wpół martwych pijaczynach gdzieniegdzie leczących skutki swojego upojenia. W jego mniemaniu większość z nich podświadomie wcale wracać z tego stanu nie chciała. Zadziwiał go pociąg do alkoholu, którego w sobie nigdy nie potrafił poczuć. Na myśli nie miał wtedy okazyjnego napitku. Obrzydzenie budziło w nim picie aż do przysłowiowego „porzygu” . Jeden z wielu wyniszczających i dosyć kosztownych nawyków o dziwo nierzadziej spotykanych w biedniejszej części społeczności niż w tej zamożniejszej. Świt wydawał się nadchodzić bardzo wolno. Słońce wschodziło zza horyzontu rzucając swoje promienie na niskie chatki. Chmury nadchodzące jednak od przeciwnej jego strony, miały zakryć je w dzisiejszy dzień na dobre. Już gdzieniegdzie dało się usłyszeć odgłosy towarzyszące rozciąganiu straganów wiecznie żądnych zysku kupców, ktorzy patrząc na jego posępny wyraz twarzy tracili ochotę naciągania na kupno. Był zmęczony. Cała noc w siodle dawała się we znaki plecom. Dopiero na dzień następny wychodził również skutek zbyt częstego przyjmowania pozycji przykucniętej. Koń również nie wyglądał na rześkiego. Patrząc na niego zastanawiał się nad stałym kupnem tego wierzchowca. Dzień wcześniej wypożyczył go od hodowcy na zastaw dając złoty pierścień w jego mniemaniu wart około połowę wartości zwierzęcia. Przy wymianie wieśniak co prawda nie wiedział czy jego klient faktycznie wróci z pieniędzmi za wynajem na dzień następny, jednak z jego oczu można było wyczytać że wracać wcale by nie musiał. Zapewniając o atutach wierzchowca, gryzł pierścień sprawdzając jego próbę, o której pojęcia mógł mieć niewiele. Był to jeden z powodów, dla których nie chciał odzyskać pierścienia, drugim był fakt że z wszystkich informacji w których wychwalał szarej maści rumaka większość była prawdą. Koń wytrzymał prawie godzinę galopem i resztę nocy z Tanis do Kolina luźnym biegiem. Zamierzał dorzucić mu do pierścienia jeszcze 150 denarów co z jego strony byłoby uczciwe. Jak przewidywał, hodowca zdołałby w jeden dzień poznać wartość błyskotki, którą przybliżyliby mu wszędobylscy kupcy, dlatego też sam zażądałby więcej. Ludzka chciwość nie ma granic. Zawsze chcemy więcej, to jest jedna z naszych naturalnych cech jako gatunku. Gromadzenie i zdobywanie wciąż to cenniejszego dobytku jest w wielu przypadkach motywacją do  życia wielu ludzi. O ile nie wszystkich. Skręcając w jedną z ciaśniejszych uliczek poznał źródło zapachu ścinanego drewna. Przy swoim domku, warsztat miał miejscowy stolarz, który na potrzeby sprzedaży wytwarzał z drewna różne przedmioty. Na pierwszy rzut oka uwagę zwracały rzeźby twarzy w pniach, które były dość tanią ozdobą umilającą smutny wygląd osady. Dalej zauważył niedokończone krzesło, które wyglądało na dość solidne i figurki przedstawiające ludzi podczas cielesnych uniesień. Zapatrzył się na jedną z nich, która ukazywała pozycję według niego nienaturalną i awykonalną fizycznie. W tym samym momencie z drzwi prowadzących do budki wyszedł wysoki mężczyzna o rzadkich rudawych włosach ściętych za ucho niosąc piłkę do drewna i kilka desek. Zauważywszy go spytał :
- Podoba się? Panie powiem panu, pan na takiego nie wyglądasz, ale poświntuszyć wszyscy lubimy, ja tu w drewienku ustrugam takie połączenia, że pan w życiu o takich nie słyszał. - W to nie wątpie – pomyślał.
- To jak? – Ciągnął stolarz – Pan kupujesz? Ja za 10 denarów oddam te w tym rzędzie, za 15 te w rządku wyżej. – Wskazał na rząd z niewykonalną figurą. Zamyślony nie odpowiedział. Chwila która jak myślał nie trwała długo dla mężczyzny zachęcającego do kupna wydawała się wyglądać na conajmniej tak długą by podjąć kolejną próbę negocjacji.
- Pan nie wyglądasz na takiego co się targować lubi, a bo i pewnie jak się mnie wydaje nie musi, nie? – Powiedział patrząc na sakiewkę u boku jego pasa.
-Tym razem wydaje mi się musieć nie będę – odrzekł.
- Miły panie, to ja coś wystrugam specjalnie dla pana, pan wyglądasz na obytego z wyścigami konnymi, rację mam? Ja skończę ciąć deski dla bednarza i będziem się do strugania kuca brał, pan co na to?
- Dziś nie skorzystam z twoich usług mistrzu – Twarz stolarza nieco sposępniała, a w chwilę później zaczynała nabierać kształty gniewu pomieszanego z rozczarowaniem.
- Pan zabawi u nas jakiś czas na festynie jak sądzę? Ja wykonam ładną figurkę, pan zobaczy to zdecyduje czy kupić. A jak zobaczy to napewno kupi – ciągnął wieśniak.
- Mam interesa tutaj, a potrzebuję znaleźć dobrą gospodę, poleć mi coś gdzie zjem i się wyśpie, to zastanowię się nad twoją ofertą. – Odpowiedział mu, przy czym nawet nie rozważył możliwości kupna jakiegokolwiek z wyrobów stolarza. Mężczyzna podszedł bliżej niskiego ogrodzenia z błyskiem w oku i wyciągając rękę wskazał palcem wyższą z budowli ciągnących się w rządku po drugiej stronie uliczki. W tym samym momencie poczul intensywny zapach drewna i potu.
- Pan przed tą wyższą chatką skręci w uliczke to pan już obaczysz szyld na gospodzie, tam zjeść dobrze a i może znajdzie się miejsce do spania, pan na takiego wyglądasz co zapłaci żeby się dobrze wyspać. To pan długo zabawi u nas? Festyn ciekawy, dużo się dzieje ciekawostek co oko cieszą, ale i takie co nie tylko oko pan wiedzieć będziesz co mam na myśli – rzucił spoglądając na figurki.
- Jeszcze trochę pobędę tu – Odpowiedział bez namysłu co upewniło stolarza w przekonaniu, iż może uda mu się coś sprzedać – Dziękuję człowieku, który zdaje się wiele potrafi wyczytać z ludzkiego wyglądu – dodał z lekką nutą ironi, której jak mu się wydawało wieśniak nie wyczuł, bo zwetował tylko krótkim :
- Hę?
- Nieważne – odparł ruszając już w stronę pokazanego mu wcześniej domostwa.
Ból w plecach dawał się coraz bardziej we znaki. Poprawił się na siodle i wyprostował. Dojeżdżając do uliczki, po przejechaniu której miał dostrzec rzekomy szyld gospody, zauważył wychodzącą z niej ubraną w poszczępione ubranie staruszkę. Jak pomyślał musiała cierpieć na podobne jemu bóle, tyle że stale. Jej postawa świadczyła o powadze wieku. Już miał skręcać, gdy ta niespodziewanie chwyciła jego nogę. Zatrzymał konia ze zdziwieniem i spojrzał na kobietę, która zwracając swoją pomarszczoną twarz w jego stronę rzekła :
                - Jutro to dopiero sztywny byndziesz, ha! – Automatyczny odruch pociągnął jego rękę w stronę noża, jednak ten natychmiast go stłumił i zachowując zimną krew odpowiedział starając się nie podnosić zbytnio tonu:
                - Odsuń się staruszko. – Ta nawet na niego nie spojrzała, posłuchała i ruszyła podpierając się patykiem którego wcześniej nawet nie zauważył. Idąc w stronę miejsca pracy stolarza szeptała coś pod nosem.

-  Pomyleni ludzie z samego rana, albo ja zmysły już pomyliłem ze zmęczenia – powiedział sobie w myślach. Przed oberżą zostawił konia, a stajennemu dał kilka denarów, aby zajął się wierzchowcem należycie. Wraz z otwarciem drzwi do środka zapachniało piwem, wymiocinami i jakąś strawą. Już wiedział że Kolliński festyn dobrze kojarzyć mu się nie będzie. Prawie przy każdym stoliku znajdował się ktoś drzemiący na nim. Jedynym plusem dla niego była cisza jaka panowała z samego rana nie tylko w pomieszczeniu gdzie teraz się znajdował ale w całej mieścinie. Podchodząc do gospodarza poprosił o pokój, który o dziwo przy całym ruchu w osadzie się znalazł. Zamówił jeszcze kubek wody i jajecznicę z kiełbasą. Jedzeniem zajął się na górze, na tą decyzję wpłynęła głównie atmosfera panująca w izbie gdzie zataczali się wczorajsi klienci, a także wonie im towarzyszące. Zjadł nawet ze smakiem, znosząc miskę poprosił o napełnienie kubka winem, które pomóc miało mu w zaśnięciu. Zapłacił karczmarzowi z góry za dwie noce i za śniadanie. Powiedział, że udaje się na spoczynek i niechciałby, żeby ktoś mu przeszkodził. Mówiąc to dorzucił dodatkowe 10 denarów, na co gospodarz zareagował z mieszanką zdziwienia i aprobaty. Zdziwienie odnosiło się zapewne do faktu, iż klient faktycznie płaci za przespany dzień, a nie noc. Natomiast aprobata znajdowała się już w jego kieszeni. Pierwszą czynnością jaką zrobił wchodząc spowrotem do pokoju było zaryglowanie drzwi. Nie pasowało mu także umieszczenie łóżka zbyt blisko nich. Starając się nie robić dużego hałasu przesunął je pod małe okno. Chwilę usiadł na nim i stwierdził, że spał w lepszych. Rozglądając się po izbie zauważył że jest ona całkiem schludna jak na renomę gospody. Uśmiechnął się na myśl o możliwościach kilku monet, które zapewniają mu teraz szpitalne standardy czystości w porównaniu do tego co jest piętro niżej. Nie znajdując bezpieczniejszego miejsca schował przepisany list pod poduszkę. Chwilę przed snem czytał nowe dzieło alchemika Ganta Guinnestlera, w którym ten opisywał przebiegi swoich doświadczeń na różnych materiałach, próbując przy tym uzmysłowić czytelnikowi, że możliwością jest, iż konstrukcja naszego całego otoczenia jest zbudowana z części tak małych, że dla ludzkiego oka niewidzialnych. Połączenie wszystkich tych cząstek umożliwia według autora występująca pomiędzy nimi siła, która jak napisał jest „ niewielka w stosunku do połączenia stopionego żelaza, natomiast ogromna dla jego najmniejszych części” . Po wypiciu połowy kubka wcale niezłego wina, czuł że zaraz nadejdzie sen. Zasłonił okno i położył się spowrotem uprzednio ściągając kurtkę z ekwipunkiem i opończę. Sztylet wraz z nożem położył na pobliskim nocnym stoliku, gdzie wcześniej kładł książkę. Pomyślał jeszcze tylko, że po przebudzeniu będzie musiał odnaleźć hodowce i zapłacić mu resztę za konia, którego zdecydował się zostawić. Zastanowił się jeszcze chwilę z kim przyjdzie mu się spotkać w sprawie zapłaty za treść listu wartą dwa i pół tysiąca denarów. Osobę która się o niego będzie ubiegać, jak został zapewniony „ pozna w odpowiednim czasie” właśnie na tutejszym festynie. Nie lubiał być traktowany w ten sposób, ale jego dumę przyciszyła nieco kwota wynagrodzenia, którego koniecznie teraz potrzebował. Ciekawy przyszłych wydarzeń obmyślał warunki wymiany z niedoszłym kupcem listu. Chwilę później zasnął.