piątek, 29 sierpnia 2014

V

V.
                W świetle zachodzącego słońca dumnie odbijały się litery szyldu zakładu jubilerskiego radnego Clargusa, umiejscowionego na głównej ulicy miasta Tihr. Zakład prosperował całkiem dobrze, choć dwie dekady temu sytuacja przedstawiała się z zupełnie innej strony. Wybudowanie ostatnich kamiennych wzmocnień w murach miejscowego zamku i konkurencja w usługach kamieniarskich zmusiły jego rodzinę do porzucenia sprowadzania, ociosywania i handlu surowcem wydobywanym w pobliskim kamieniołomie. Życie rodziny Bronna Clargusa nie było już tak dostatnie jak dotychczas. Oszczędności, z których zaczęli żyć nie wystarczały na wytrawne kolacje i nowe stroje dla rozpieszczonych córek.  Brat Bronna, Manx, wyjeżdżając na wojnę zostawił pod jego opieką swoją jedyną potomkinię Daedre i sam w poszukiwaniu pieniędzy wyruszył na wojnę krórą toczyli Ellanderscy baronowie ze wschodnimi Khanami. Niewielki żołd wypłacany przez władców zmuszał żołnierzy do ukrywania łupów zdobywanych po kolejnych zwycięstwach, przed swoimi dowódcami. Manx był jednym z wielu który również tak postępował. Do zdobyczy głownie należały rubiny i jadeit. Wojownicy ze stepów w swoich wierzeniach używali ich do zaklinania duchów zmarłych przodków, mających dawać im odwagę i siłę na polu bitwy. Szlachetne kamienie były często ozdobą w rękojeściach szabli, w które wyposażeni byli żołnierze ze wschodu. Przed klęską Khanów ochronić nie mogły ich nawet najsilniejsi ze zmarłych przodków, bo po prostu byli martwi. Zacofane, słabo wyposażone i niezorganizowane oddziały nomadów nie miały szans z Ellanderską kawalerią, czy kusznikami. Na rynek starego kontynentu szybko zaczęły wpływać towary, które doprowadzały do rozwoju handlu w każdym większym mieście. Plądrowane obozy Khanów dostarczały niewolników, nowe rodzaje zbóż, przypraw a także kamieni szlachetnych, sprzedawanych przez byłych żołdaków. Korzystając ze znajomości i wpływów brata, Manx postanowił zaciągnąć pożyczkę, której środki przeznaczył na odkupywanie znalezisk żołnierzy wracających ze służby. Kamienie te skupywał często po zaniżonych cenach, wykorzystując niewiedzę sprzedających. Warsztat kamieniarski przerobił na zakład jubilerski, a z zebranych znalezisk wytwarzał klejnoty i biżuterię. Jego wyroby w dość krótkim czasie zaczęły być wychwalane przez miejscowych bogaczy. Wyrabiając sobie renomę i zarabiając więcej pieniędzy sam uzyskał posadę radnego. Każdy ambitny bogacz wiedział, że aby utrzymać swoją pozycję musiał ją stale wzmacniać. Nowe towarzystwo tylko czekało aby wbić nóż w plecy  i oglądać upadek nowobogackiego, Nic bowiem nie cieszy ludzi tego pokroju jak widok obiektu swojej zazdrości przegrywającego grę, której zasady ustalają oni sami. Manx wcale nie zamierzał próżnować, nigdy nie chciał dopuścić do tego aby jego rodzina musiała oglądać to co on widział na wojnie. Zyskując znajomości i oddając przysługi chcąc, czy nie chcąc wkońcu wplątał się w politykę. Wspieranie odpowiednich osób, które obejmować miałyby odpowiednie stanowiska było w tych czasach w modzie, oczywiście korzystne tylko wtedy gdy sojusz taki zawierany jest z kimś kto o swoich długach nie zapomina.
Pierwsze piętro budynku zakładu było piętrem mieszkalnym. Pokojów było conajmniej sześć, do tego spore pomieszczenie jadalne i gabinet Manxa. Siedząc w tym ostatnim radny usłyszał przez uchylone okiennice stukot końskich kopyt nasilający się w dzwięku. Wychylając się zauważył swoją córkę Deidre i „dostawcę”, jak do tej pory go zwał. Zostawili konie na tylnym podwórzu i ruszyli oboje w strone tylniego wejścia. Najpierw postanowił załatwić z nim interesy na dole w sklepie, jednak wybór jego córki uniemożliwił mu taki przebieg rzeczy, bo tylnie wejście prowadziło odrazu na schody i piętro. Manx szybko przywrócił swoje biórko do porządku i wyszedł na korytarz. Pierwsza weszła Deidre, wpuszczając go do środka za sobą powiedziała żeby zaczekał. W pomieszczeniu zapachniało przyrządzanymi posiłkami. Deidre szła wzdłuż korytarza, gdy w tym samym momencie z drzwi na lewo do których już się kierowała otwarły się. W progu stanął mężczyzna w krótko ściętych czarnych włosach i cieńkim wąsikiem podkreślającym jego małe usta, jak ocenił miał on około czterdziestu lat. Przy dziewczynie wyglądał na nieco od niej wyższego. Na jego widok Deidre kiwnęła głową.
- Ojcze. – Powiedziała krótko. Jej ton brzmiał jakby zadawała pytanie.
- Córko? – Odpowiedział. Ta położyła rękę na jego ramieniu i ruszyła w stronę pomieszczeń z których dochodził zapach jadła. Wszystko działo się bardzo szybko, a ktoś nieznający tych dwojga mógłby pomyśleć że to powitanie nie było zbyt ciepłe. Może i faktycznie tak było, ale on kochał ją i ona jego, to było pewne dla obojga. Mężczyzna popatrzył w jego stronę i skinął głową zapraszając do swojego gabinetu.
 Na progu zapachniało papierem i opiłkami metalu. Pomieszczenie było całkiem przestronne, pełno w nim było ksiąg na ciemnych drewnianych półkach. Po lewej stronie znajdowały się popiersia kobiet i mężczyzn oraz odlewy rąk. Jedne i drugie przystrojone biżuterią, w ostatnich promieniach słońca wręcz rzucały się w oczy w ciemnym pomieszczeniu. Mężczyzna zapalając święcę ręką wskazał na drzwi. Zamknął je. Manx zaczał:
- Panie Nathair. Wierzę, że podołał pan zadaniu? Walery powiedział.. że pan załatwia sprawy. On nie ręczyłby bez powodu.
- Owszem, nie ręczyłby. – Odrzekł wyciągając świstek ze skrytki w opasze.
- To jest to? List królewski? Nie wierze.. – Manx patrzył na poskładaną kartkę i nie mógł powstrzymać się od poprawienia na krześle.
- Pełna zawartość listu, tak jak było w umowie.
- Niesamowite.. – Odparł radny po czym zaczął drapać się po wąsie. – Czy nie obawiasz się konsekwencji? Za takie coś..
- Z całym szacunkiem, ale mógłbym spytać o to samo, a zwykłem nie zadawać zbędnych pytań dotyczących zleceń. – Rzucił szybko, po czym położył treść listu na biórko.
- Tak, masz rację, oboje wiemy co robimy. – Manx chwycił za pióro i zaczął wypisywać czek. Nie zajrzał jeszcze co jest napisane na skrawku papieru. Jak wywnioskował Nathair, musiał mu zaufać, a Walery zapewne też dość mu o nim nagadał.
- Jest zaszyfrowany. – Mruknął patrząc jak Manx kończy.
- Wiem, dlatego też nie sprawdzę co w nim pisze. Przynajmniej nie dziś. – odrzekł mimo wszystko z lekką nutą optymizmu – Na ten czek poręczy każdy z banków w tym mieście. 2000 denarów, tak jak było w umowie. – Mówiąc to lekko uśmiechnął się i popatrzył na niego. Więc i on musiał mu zaufać, że faktycznie dostanie swoje pieniądze. – Nie chciałbyś mieć powodów bym ci nie ufał panie Clargus – Pomyślał odbierając pokwitowanie. W tym samym momencie o okiennice zaczęły stukać pierwsze krople deszczu.
- Powiedz mi, czy nie zostałbyś choćby na kolację? I tak zbiera się na ulewę. Walery mówił sporo dobrych rzeczy o tobie, chciałbym cię poznać, myślę że jesteś naprawdę wartościowym człowiekiem. – W jego głośie usłyszeć dało się czystą ciekawość. A ton w jakim wypowiadał słowa prawie zabraniał odmowy.
- Nie leży to w moim zwyczaju. – Odparł Nathair ze zdziwieniem. Zwykle nikt tak nie postępuje przy finalizowaniu interesu. Po krótkiej analizie dodał : - To chyba nie najlepszy pomysł.. – I uchylił drzwi do gabinetu.
- Te dwa tysiące.. To wyraz uznania dla pracy. Kolacja to okazanie szacunku, czy myślisz że pana nie szanuję, panie Nathair? – Kończąc wypowiedź wstał od biórka i nie czekając na reakcję zawołał:
- Marto, nakryj jeszcze dla jednej osoby! – W odpowiedzi z końca korytarza usłyszeli :
- Chwila i będzie gotowe panie Manx, proszę do stołu!
- W sumie czemu nie.. – Pomyślał – Zjem i od razu wyruszam.

Kolacja przebiegła w miłej atmosferze, Manx przekonał go do siebie opowiadając o swojej służbie, co prawda szczędząc szczegółów Marcie i Daedre. Mimo to wyczuł, że w jego życiu przydarzyło się również sporo złego, rzeczy których widzieć nie powinien na pewno stanowiły źródło jego zmiany po powrocie do domu. Radny namówił go do zostania na noc, obdarzył go niecodziennym zaufaniem, co ten zamierzał wykorzystać, bo deszcz nie ustępował. Dzień później zaraz z rana postanowił wypłacić część pieniędzy i zamówić nową opończę. Na tą czekać musiał przynajmniej do dnia następnego, więc i kolejną noc spędził u niego. Manx wręcz nie zezwolił na nocleg w karczmie,co zmusiło go do zastanowienia tym jak wiele opowiedziała mu Daedre o nim. Z jednej strony, rzecz racjonalnie biorąc, gdyby był rozsądnym człowiekiem nie zezwoliłby spać pod swoim dachem takiej osobie jak on. Równocześnie nie mógłby zezwolić spać osobie takiej w gospodzie. Tak czy inaczej w dniu następnym już go nie zobaczyli. Można powiedzieć, że wybrał złoty środek. Wychodząc nocą ze swojego pokoju spotkał ją w korytarzu. Tylko kiwnęła głową, jakby wiedziała, że więcej nigdy się już nie zobaczą. To przekonanie jednak nie przeszkodziło jej w odebraniu opończy, której on odebrać nie zdążył z nieznanych nikomu powodów.