VI.
- Patrzcie kurwa raz ostatni bo
wiecznie żyć nie będe. Chwytając klingę dwurącz unieście ją nad siebie, jak
siekiere. Raz! Uderzenie prowadźcie pod ukosem, w lewą stronę, prawa noga w tym
samym momencie do przodu. Dwa! Z tej pozycji drugie uderzenie w poziomie z
lewej do prawej, nogi już szeroko, na tej samej wysokości. Trzy! Klingę
przyciągać do siebie, lekki skręt tułowia w prawo i wypad lewej nogi,
pchnięcie! Cztery! Do usranej śmierci ćwiczyć będziecie to, po nocach śnić
będziecie o tej sekwencji, jazda!
Na
znak komendanta rozbrzmiał huk uderzanych manekinów naprzemian z przecinanym
powietrzem. Dookoła placu ćwiczebnego na zamku w Glasswig pełno było pociętych
szmat i siana, z których zrobiony były kukły. Żołnierze mokrzy od potu
powtarzali ciosy, a z ich twarzy wyczytać się dało iż nie mogą doczekać się
owej uasranej śmierci. Nie znał litości. Komendant Robert van Vlyis, współtwórca
nowej jednostki mieczników, oraz osobisty doradca wasala Simona Lamberta
właśnie dokonywał segregacji ochotników. Od dwóch godzin machania mieczem
liczba chętnych odbierania tygodniowego żołdu w trakcie kampanii zredukowała się
o połowę, a zapewne po godzinie kolejnej, zostanie ich jedna czwarta z całości.
Będą to albo ci którzy walkę mają we krwi, bądź ci którzy dla pieniądza
wytrzymają każdy wysiłek. Tylko takich szukał van Vlyis.
-
Komendancie, pan Lambert wzywa pana do siebie! – Krzyczał już przy wejściu na
plac kasztelan.
-
Jest u siebie, mówi, że pilne. – Dodał, gdy komendant mijał go w wejściu do
twierdzy. Nie obdarzył otyłego urzędnika nawet spojrzeniem. Wchodząc na
pierwsze piętro zamku zauważył wychodzącego z komnaty Simona gońca. Przepuścił
go na schodach i podniecony swoimi przypuszczeniami co do powodu wezwania ruszył
żwawym krokiem na górę.
Jak
było wiadomo w całym Ellander, wasal Lambert był wielkim miłośnikiem łowów.
Jego komnata w Glasswig była wręcz przepełniona rogami, wypchanymi truchłami i
skórami. Z racji tytułu jaki mu przysługiwał okoliczny las, w jego lennie był
terenem łowieckim do dyspozycji tylko dla niego i jego drużyny. Nie
przeszkadzał mu fakt że większość ludzi którzy żyli z łowiectwa w tym miejscu,
na mocy dekretu, który zabraniał im zabijania tutejszej zwierzyny, zmuszeni
byli często na głodowanie. Każdy bowiem „kłusownik” z wyboru czy nie skazywany
był na ciężkie kary cielesne i nierzadko na śmierć, w zależności od humoru
wasala. Według Lamberta dekoracje w jego komnacie przedstawiały historie. Dla
każdej z pozostałości pobliskiej fauny miał inną opowiastkę pełną mrożących
krew w żyłach zwrotów akcji, które przedstawiał przy okazji uczt i balów wśród
znajomych. Po tego typu bajaniach ludzie skorzy byli uwierzyć iż ustrzelenie wiewiórki
jest nielada wyczynem.
-
Witaj Robercie, mam wieści od naszego przyjaciela Manxa. – Komendant zbliżył
się i spytał.
-
Jakie wieści, panie?
-
Lepiej zobacz sam. – W wyciągniętej do niego dłoni trzymał kawałek papieru. Van
Vlyis chwycił go, rozłożył, po czym zaczął czytać.
-
Hmm.. zaszyfrowane – Stwierdził - kto
panie pomoże nam to odczytać?
-
Robercie mój drogi – Odparł spokojnym głosem Lambert. – Dowiedziałem się, że ...