II.
Jak
co roku, pod koniec okresu letniego, gdy kończy się czas żniw, a z wszystkich
pól uprawnych wiosek na starym lądzie znikają wieśniacy zajmujący się rolą, w
osadzie Kolin rozpoczyna się festyn Leony, opiekunki roślin i słońca. Do
miejscowości zjeżdżają wtedy goście z różnych zakątków regionu. Znudzeni,
spragnieni wrażeń, widowisk, uczuć czy sztuki przyjezdni mają okazję zaspokoić
swoje potrzeby na różny sposób. Mimo, iż osada nie jest wielka, to w każdym
zakątku kraju Kolińskie festyny są dobrze znane i uchodzą za jedno z większych
wydarzeń w Ellanderskim roku. Na uliczki mieściny sprowadzane są stragany,
które stoją zwykle przez sześć świtów, a sprzedawane są towary od zwierząt,
ziół, ksiąg, poprzez różnego rodzaju alkohole, afrodyzjaki na tajemnicach i
przyjemnościach cielesnych kończąc. Jest to moment dużego profitu dla osób
zarządzających oberżami, miejscowych znachorów, a przede wszystkim dla
lokalnego starosty. Podczas święta do głównych atrakcji zaliczają się pokazy
mistrzów ognia, którzy balansują dość często na granicy własnego samookaleczenia,
a zadowolenia publiczności. Wielkim podziwem widzowie darzą również
iluzjonistów zamieniających mieszanki proszków w błyski następnie przepuszczane
przez różnych szktałtów szkiełka, dające efekt „tęczy w nocy” jak sami to
określają. Nie dla wszystkich jest to tylko czas zabaw i odpoczynku. Ten kto
szuka okazji szybkiego zarobku napewno nie opusci okazji do stawania w szranki
z najtwardszymi głowami w okolicy czy to w rywalizacji w piciu piwa, czy w
walkach na gołe pięści. Zasady jednego i drugiego są podobne, wygrywa ten kto
dłużej będzie w stanie poruszać się o własnych siłach, a śmiałków nie brakuje,
bowiem można zyskać sporo na wygranej i zakładach. Trzeci z rzędu dzień festynu
zaczynał się podobnie, większość uczestników wczorajszych zabaw i pijatyk
odpoczywała aż do południa, żeby kolejny wieczór móc kontynuować świętowanie na
sposób nie wiele różniący się od dnia ostatniego. Wjeżdżając do osady czuł
zapach pomyji, wymiocin i świeżo ciętego drewna pomieszanego z oparami posiłków
przygotowywanych w pobliskich chatach. Jedna z trzech większych dróg w
miejscowości, którą zmierzał była niemalże pusta, gdyby nie liczyć
wyglądających na wpół martwych pijaczynach gdzieniegdzie leczących skutki
swojego upojenia. W jego mniemaniu większość z nich podświadomie wcale wracać z
tego stanu nie chciała. Zadziwiał go pociąg do alkoholu, którego w sobie nigdy
nie potrafił poczuć. Na myśli nie miał wtedy okazyjnego napitku. Obrzydzenie
budziło w nim picie aż do przysłowiowego „porzygu” . Jeden z wielu
wyniszczających i dosyć kosztownych nawyków o dziwo nierzadziej spotykanych w
biedniejszej części społeczności niż w tej zamożniejszej. Świt wydawał się
nadchodzić bardzo wolno. Słońce wschodziło zza horyzontu rzucając swoje
promienie na niskie chatki. Chmury nadchodzące jednak od przeciwnej jego
strony, miały zakryć je w dzisiejszy dzień na dobre. Już gdzieniegdzie dało się
usłyszeć odgłosy towarzyszące rozciąganiu straganów wiecznie żądnych zysku
kupców, ktorzy patrząc na jego posępny wyraz twarzy tracili ochotę naciągania
na kupno. Był zmęczony. Cała noc w siodle dawała się we znaki plecom. Dopiero
na dzień następny wychodził również skutek zbyt częstego przyjmowania pozycji
przykucniętej. Koń również nie wyglądał na rześkiego. Patrząc na niego
zastanawiał się nad stałym kupnem tego wierzchowca. Dzień wcześniej wypożyczył
go od hodowcy na zastaw dając złoty pierścień w jego mniemaniu wart około
połowę wartości zwierzęcia. Przy wymianie wieśniak co prawda nie wiedział czy
jego klient faktycznie wróci z pieniędzmi za wynajem na dzień następny, jednak
z jego oczu można było wyczytać że wracać wcale by nie musiał. Zapewniając o
atutach wierzchowca, gryzł pierścień sprawdzając jego próbę, o której pojęcia
mógł mieć niewiele. Był to jeden z powodów, dla których nie chciał odzyskać
pierścienia, drugim był fakt że z wszystkich informacji w których wychwalał
szarej maści rumaka większość była prawdą. Koń wytrzymał prawie godzinę galopem
i resztę nocy z Tanis do Kolina luźnym biegiem. Zamierzał dorzucić mu do
pierścienia jeszcze 150 denarów co z jego strony byłoby uczciwe. Jak
przewidywał, hodowca zdołałby w jeden dzień poznać wartość błyskotki, którą
przybliżyliby mu wszędobylscy kupcy, dlatego też sam zażądałby więcej. Ludzka
chciwość nie ma granic. Zawsze chcemy więcej, to jest jedna z naszych naturalnych
cech jako gatunku. Gromadzenie i zdobywanie wciąż to cenniejszego dobytku jest
w wielu przypadkach motywacją do życia
wielu ludzi. O ile nie wszystkich. Skręcając w jedną z ciaśniejszych uliczek
poznał źródło zapachu ścinanego drewna. Przy swoim domku, warsztat miał
miejscowy stolarz, który na potrzeby sprzedaży wytwarzał z drewna różne
przedmioty. Na pierwszy rzut oka uwagę zwracały rzeźby twarzy w pniach, które
były dość tanią ozdobą umilającą smutny wygląd osady. Dalej zauważył
niedokończone krzesło, które wyglądało na dość solidne i figurki
przedstawiające ludzi podczas cielesnych uniesień. Zapatrzył się na jedną z
nich, która ukazywała pozycję według niego nienaturalną i awykonalną fizycznie.
W tym samym momencie z drzwi prowadzących do budki wyszedł wysoki mężczyzna o
rzadkich rudawych włosach ściętych za ucho niosąc piłkę do drewna i kilka
desek. Zauważywszy go spytał :
-
Podoba się? Panie powiem panu, pan na takiego nie wyglądasz, ale poświntuszyć
wszyscy lubimy, ja tu w drewienku ustrugam takie połączenia, że pan w życiu o
takich nie słyszał. - W to nie wątpie – pomyślał.
-
To jak? – Ciągnął stolarz – Pan kupujesz? Ja za 10 denarów oddam te w tym
rzędzie, za 15 te w rządku wyżej. – Wskazał na rząd z niewykonalną figurą.
Zamyślony nie odpowiedział. Chwila która jak myślał nie trwała długo dla
mężczyzny zachęcającego do kupna wydawała się wyglądać na conajmniej tak długą
by podjąć kolejną próbę negocjacji.
-
Pan nie wyglądasz na takiego co się targować lubi, a bo i pewnie jak się mnie
wydaje nie musi, nie? – Powiedział patrząc na sakiewkę u boku jego pasa.
-Tym
razem wydaje mi się musieć nie będę – odrzekł.
-
Miły panie, to ja coś wystrugam specjalnie dla pana, pan wyglądasz na obytego z
wyścigami konnymi, rację mam? Ja skończę ciąć deski dla bednarza i będziem się
do strugania kuca brał, pan co na to?
-
Dziś nie skorzystam z twoich usług mistrzu – Twarz stolarza nieco sposępniała,
a w chwilę później zaczynała nabierać kształty gniewu pomieszanego z
rozczarowaniem.
-
Pan zabawi u nas jakiś czas na festynie jak sądzę? Ja wykonam ładną figurkę,
pan zobaczy to zdecyduje czy kupić. A jak zobaczy to napewno kupi – ciągnął
wieśniak.
-
Mam interesa tutaj, a potrzebuję znaleźć dobrą gospodę, poleć mi coś gdzie zjem
i się wyśpie, to zastanowię się nad twoją ofertą. – Odpowiedział mu, przy czym
nawet nie rozważył możliwości kupna jakiegokolwiek z wyrobów stolarza.
Mężczyzna podszedł bliżej niskiego ogrodzenia z błyskiem w oku i wyciągając
rękę wskazał palcem wyższą z budowli ciągnących się w rządku po drugiej stronie
uliczki. W tym samym momencie poczul intensywny zapach drewna i potu.
-
Pan przed tą wyższą chatką skręci w uliczke to pan już obaczysz szyld na
gospodzie, tam zjeść dobrze a i może znajdzie się miejsce do spania, pan na
takiego wyglądasz co zapłaci żeby się dobrze wyspać. To pan długo zabawi u nas?
Festyn ciekawy, dużo się dzieje ciekawostek co oko cieszą, ale i takie co nie
tylko oko pan wiedzieć będziesz co mam na myśli – rzucił spoglądając na
figurki.
-
Jeszcze trochę pobędę tu – Odpowiedział bez namysłu co upewniło stolarza w
przekonaniu, iż może uda mu się coś sprzedać – Dziękuję człowieku, który zdaje
się wiele potrafi wyczytać z ludzkiego wyglądu – dodał z lekką nutą ironi,
której jak mu się wydawało wieśniak nie wyczuł, bo zwetował tylko krótkim :
-
Hę?
-
Nieważne – odparł ruszając już w stronę pokazanego mu wcześniej domostwa.
Ból w plecach dawał się coraz bardziej
we znaki. Poprawił się na siodle i wyprostował. Dojeżdżając do uliczki, po
przejechaniu której miał dostrzec rzekomy szyld gospody, zauważył wychodzącą z
niej ubraną w poszczępione ubranie staruszkę. Jak pomyślał musiała cierpieć na
podobne jemu bóle, tyle że stale. Jej postawa świadczyła o powadze wieku. Już
miał skręcać, gdy ta niespodziewanie chwyciła jego nogę. Zatrzymał konia ze zdziwieniem
i spojrzał na kobietę, która zwracając swoją pomarszczoną twarz w jego stronę
rzekła :
-
Jutro to dopiero sztywny byndziesz, ha! – Automatyczny odruch pociągnął jego
rękę w stronę noża, jednak ten natychmiast go stłumił i zachowując zimną krew
odpowiedział starając się nie podnosić zbytnio tonu:
-
Odsuń się staruszko. – Ta nawet na niego nie spojrzała, posłuchała i ruszyła
podpierając się patykiem którego wcześniej nawet nie zauważył. Idąc w stronę
miejsca pracy stolarza szeptała coś pod nosem.
- Pomyleni ludzie z samego rana, albo ja zmysły
już pomyliłem ze zmęczenia –
powiedział sobie w myślach. Przed oberżą zostawił konia, a stajennemu
dał kilka denarów, aby zajął się wierzchowcem należycie. Wraz z otwarciem drzwi
do środka zapachniało piwem, wymiocinami i jakąś strawą. Już wiedział że
Kolliński festyn dobrze kojarzyć mu się nie będzie. Prawie przy każdym stoliku
znajdował się ktoś drzemiący na nim. Jedynym plusem dla niego była cisza jaka
panowała z samego rana nie tylko w pomieszczeniu gdzie teraz się znajdował ale
w całej mieścinie. Podchodząc do gospodarza poprosił o pokój, który o dziwo
przy całym ruchu w osadzie się znalazł. Zamówił jeszcze kubek wody i jajecznicę
z kiełbasą. Jedzeniem zajął się na górze, na tą decyzję wpłynęła głównie
atmosfera panująca w izbie gdzie zataczali się wczorajsi klienci, a także wonie
im towarzyszące. Zjadł nawet ze smakiem, znosząc miskę poprosił o napełnienie
kubka winem, które pomóc miało mu w zaśnięciu. Zapłacił karczmarzowi z góry za
dwie noce i za śniadanie. Powiedział, że udaje się na spoczynek i niechciałby,
żeby ktoś mu przeszkodził. Mówiąc to dorzucił dodatkowe 10 denarów, na co
gospodarz zareagował z mieszanką zdziwienia i aprobaty. Zdziwienie odnosiło się
zapewne do faktu, iż klient faktycznie płaci za przespany dzień, a nie noc.
Natomiast aprobata znajdowała się już w jego kieszeni. Pierwszą czynnością jaką
zrobił wchodząc spowrotem do pokoju było zaryglowanie drzwi. Nie pasowało mu
także umieszczenie łóżka zbyt blisko nich. Starając się nie robić dużego hałasu
przesunął je pod małe okno. Chwilę usiadł na nim i stwierdził, że spał w
lepszych. Rozglądając się po izbie zauważył że jest ona całkiem schludna jak na
renomę gospody. Uśmiechnął się na myśl o możliwościach kilku monet, które
zapewniają mu teraz szpitalne standardy czystości w porównaniu do tego co jest
piętro niżej. Nie znajdując bezpieczniejszego miejsca schował przepisany list
pod poduszkę. Chwilę przed snem czytał nowe dzieło alchemika Ganta
Guinnestlera, w którym ten opisywał przebiegi swoich doświadczeń na różnych
materiałach, próbując przy tym uzmysłowić czytelnikowi, że możliwością jest, iż
konstrukcja naszego całego otoczenia jest zbudowana z części tak małych, że dla
ludzkiego oka niewidzialnych. Połączenie wszystkich tych cząstek umożliwia
według autora występująca pomiędzy nimi siła, która jak napisał jest „
niewielka w stosunku do połączenia stopionego żelaza, natomiast ogromna dla
jego najmniejszych części” . Po wypiciu połowy kubka wcale niezłego wina, czuł
że zaraz nadejdzie sen. Zasłonił okno i położył się spowrotem uprzednio
ściągając kurtkę z ekwipunkiem i opończę. Sztylet wraz z nożem położył na
pobliskim nocnym stoliku, gdzie wcześniej kładł książkę. Pomyślał jeszcze
tylko, że po przebudzeniu będzie musiał odnaleźć hodowce i zapłacić mu resztę za
konia, którego zdecydował się zostawić. Zastanowił się jeszcze chwilę z kim
przyjdzie mu się spotkać w sprawie zapłaty za treść listu wartą dwa i pół
tysiąca denarów. Osobę która się o niego będzie ubiegać, jak został zapewniony „
pozna w odpowiednim czasie” właśnie na tutejszym festynie. Nie lubiał być
traktowany w ten sposób, ale jego dumę przyciszyła nieco kwota wynagrodzenia,
którego koniecznie teraz potrzebował. Ciekawy przyszłych wydarzeń obmyślał
warunki wymiany z niedoszłym kupcem listu. Chwilę później zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czekam na konstruktywe opinie co do opowiadania, może jakies wskazówki? "Za każdym zostaje ślad."