III.
Wraz ze snem powracał do Danturn, które było
jednym z jego etapów dorastania. Przypominał sobie lata treningów i nauki,
które nie do końca wyszły mu na dobre. Przez plątaninę twarzy i różnych
kształtów zwykle podświadomie wyszkukiwał tej jednej. Kolejną ze scen, które do
niego wracały były ulice jego rodzimego miasta Pvaaren, na których spędzał
swoje niezbyt wymarzone dzieciństwo. Śnił także o miejscach w których nigdy nie
był, ale czuł że zna je bardzo dobrze. Odwiedzał niesamowicie wysokie budynki o
potężnych oknach, przez które wpadało szare światło nieposiadające źródła.
Lecąc w górę wzdłuż osi jednego z nich, który już kształtem zmieniał się w
wieżę wyleciał przez jej sklepienie. Następnie mógł zobaczyć pełne zieleni łąki
i złote światło słońca, w których mieniły się spadające niewiadomo skąd krople
deszczu. Wisząc w powietrzu zdawał sobię sprawę że śni. Później spadał w dół z
ogromną prędkością i lądował bez żadnego problemu na nogach. Za każdym razem
gdy się to działo czuł mrowienie przechodzące od stóp do klatki piersiowej.
Miłym stawało się to odczuwalne wstrząśnięcie, które uświadamiało mu że nic nie
może mu się stać złego. Przepełniało go wtedy uczucie niepojętego spokoju.
Nieraz myślał czy po śmierci zapaść można w stan podobny do snu, gdzie wszystko
nie walczyłoby przeciwko sobie o przetrwanie. W momencie gdy miał zostać z tego
stanu wybudzonym, poddawał się przebiegowi wypadków w nadziei, że będzie mu jeszcze
dane tu przybyć. Teraz był już na schodach, z których jedno wydało wielce w
jego odczuciu skrzypliwy dźwięk. Poczuł się nieswojo, jakby ciało dawało mu
zastrzyk adrenaliny tylko na wszelki wypadek. Widział jeszcze poskręcane
kamienne uliczki, które oświetlało światło księżyca. Zrobiło mu się cieplej. I
to miejsce skądś znał. Znał ciągnące się wzdłuż obu stron nagrobki i spalone
drzewo na samym końcu. Patrząc na nie poczuł zapach ściętego drewna. Wszystko
tu stawało się dziwne. Ten zapach też pamiętał. Pamiętał także dźwięk
wyciąganego z cholewy noża, który podobnie do wcześniejszego skrzypnięcia nie
pasowało mu w tym śnie. Kolejna fala ciepła spowodowana podniesieniem ciśnienia
we krwi i hormonu dostarczonego przez organizm. Gdy usłyszał zgrzyt dobiegający
od strony drzwi już nie spał. Otworzył oczy. W pokoju była ciemność, już nawet
niebyłoby potrzeby zasłaniania okna, nastał wieczór.
- Otis mówił że będzie spał, jeno sie
tak nie tłucz to go weźmiemy we śnie.
- Ja bardziej ufam pałce niż
usypiaczom, a co jak nie wypił?
- Zamknij się. Nas wincej jest,
wyważymy te drzwi i go zarżniemy. Mówisz że na majętnego wyglądał?
- Ano pewnie! A i zmynczony był
piekielnie to było z wyglądu zauważyć!
- Ja biore pierścienie, napewno więcej
ma.
- Mordy w kubeł! Idioci, dajcie mi się
tym zamkiem zająć.
Poczuł zapach końskiego łajna i
ścinanego drewna połączonych z piwem. Zgrzyt w zamku i powolne pchnięcie drzwi.
Wczuwał się w każdy najmniejszy odgłos. Stwierdził że jest ich conajmniej
trzech. Jeden całkiem duży. Cienie wirowały pod szczeliną.
- Kurwa, zasunął rygiel.
- Odsuń się.
Uderzenie wielkiego oprycha wyłamało
mechanizm, a do pomieszczenia wpadło nieco światła. Pierwszy wszedł największy,
przesunął się nieco w lewo żeby wpuścić więcej promieni świecznika do środka.
Zrobił krok w stronę łóżka. Dwóch pozostałych zamierzało pójść za nim, jednak
zauważyli lecący kubek. Chwilę później nie widzieli już nic, bowiem jego
zawartość po rozbiciu go o ścianę zgasiła krótki płomień świecy w korytarzu.
Osłupieli. Nagłe zniknięcie źródła
światła przy ich przystosowanych do niego oczach wprawiło grabieżców w chwilowe
uczucie utraty kontroli nad sytuacją. To mu wystarczyło. Najpierw musiał
powalić wielkiego. Szybkie kopnięcie w kolano wystarczyło. Oprych był już o
dobry metr niższy. Nie minęła chwila gdy drugie uderzenie w głowę przesunęło go
w jego uklękniętej pozycji w stronę uprzednio otwartych drzwi. Te z kolei
nabrały nagle potężnego impetu i zamykając się przytrzasły jego kark. Powietrze
przesiąknęła woń krwi, a drzwi otworzyły się spowrotem.
- Co jest kur.. – wycedził ten
pachnący końskimi odchodami, odsuwając się od progu. Po chwili dopiero
dostrzegł leżącą na podłodze postać.
- Murlo co jest? – Murlo nie dał
odpowiedzi. Nad trupem zakotłował się cień. Wszystko działo się szybko. Ostrza
sztyletu i noża wydały syk i zagłębiły się w splot słoneczny . Oprych przybity
do ściany plecami został lekko podniesiony. Splunął na jego twarz krwią
uprzednio upuszczając coś na kształt obucha. Ostatni z nich zdołał zorientować się
w sytuacji i zaczął biec przez korytarz. To wzbudziło w nim gniew przemieszany
z żądzą. Puścił się w pogoń za nim. Dopadł go przy schodach. Jedną nogą odbił
się od bocznej ściany i skoczył na ofiarę. Wykorzystał impet z wyskoku i wbił
głęboko ostrze. Krew w chwili zalała koszulę stolarza. Usłyszeć dało się
chrupnięcie. Wieśniak natychmiast stracił kontrolę w nogach. To był rdzeń
kręgowy. W tym samym momencie gdy mieli się przewrócić odskoczył od niego
popychając go w stronę schodów i wylądował na podłodze. Zlatujący ze schodów
niedoszły rabuś był jeszcze na wpół świadomy tego co się dzieje. Doturlał się
do parteru, a wokół niego rozlała się kałuża krwi. Zabójca ruszył wolnym
krokiem w dół po stopniach. Za jego śladem z ostrzy spadały krople czerwonej
posoki. Szedł wolno. Musiał uspokoić umysł. Wyglądał potwornie. Zamierzonym
celem karczmarza było by nikt nie pozostał w lokalu, gdy reszta jego ziomków
będzie dokonywała ograbiania gościa. Już prawie nie pamiętał kiedy ostatnim
razem wpadł w ten stan. Rausz wywołany zapachem krwi i gniewu towarzyszył mu od
lat dziecięcych. Z czasem nauczył się kontrolować swoją przypadłość, zwłaszcza
swoje zachowanie podczas jej trwania. Dziś poczuł pewnego rodzaju ulgę.
Wiedział że w końcu będzie musiał kogoś zabić, aby zaspokoić swoją żądzę na
jakiś czas. To był świetny moment. W swoim dość wąskim pojęciu sumienia mógł
nawet uzasadniać swoje czyny. Dziś nawet o tym nie pomyślał. Przez ściany
lokalu przebijały się śmiechy i śpiewy dobiegające z festynu. Nawet gdyby
karczmarz miał krzyczeć, nikt by mu w tej chwili nie pomógł. Widział go. Stanął
za jednym ze stołów trzymając nóż w ręce. Załamanym głosem wycedził:
- Opuść mnie demonie! Słyszysz? Klnę
się na bogów Firiatu odejdź bo cię szkrzywdzę!
Przystanął na chwilę. Spojrzał na
postać w fartuchu, ale wydawało się że jego wzrok jest gdzieś indziej. Zaraz
potem wznowił ruch w jego stronę.
- Bogowie ratujcie! Wcielone zło!
Matko! Odejdź czarci pomiocie! – Wśród wołań o pomoc dało się wyczuć skruchę tak
silną że większość ludzi pomyślałaby, iż biedak jest w stanie wyrzec się
wszelkich dóbr i przyjemnośći, zostać nawet kapłanem a do końca życia czynić
samo dobro, byleby w tej chwili oszczędzić jego marne życie i po prostu jak
prosił go opuścić.
Oprzytomniał już całkowicie. Lekko
zdenerwował się na siebie, zauważając jak bardzo jest poplamiony krwią.
Pomyślał w jaki sposób najłatwiej byłoby wyjść z karczmy, zmienić ubrania i
znaleźć niedoszłego kupca, który był jedną z przyczyn jego poirytowania. Co do
osoby stojącej przed nim też miał plan. Nie zamierzał go opuścić. Nie dopóki
nie ujrzałby go leżącego trupem. Myśląc o całej sytuacji do której między
innymi doprowadził karczmarz brało go obrzydzenie i gniew, który z kolei znowu
mógłby być przyczyną kolejnej fali rauszu. Odpowiedział :
- Warto było?
- Odejdź! – Powtarzał gospodarz nawet
nie próbując zastanawiać się nad tym co przed chwilą usłyszał.
Podszedł kilka kroków. Karczmarz jakby
odpowiadając na jego ruchy przesuwał się w stronę ściany coraz wątlej trzymając
nóż w ręce. Po chwili już nie miał gdzie się przesunąć. Za jego plecami wyrosła
ściana. Rozpaczliwie szukając kąta w który mógłby się schować począł skulać się
w kłębek. Drżał. Kładąc nóż na ziemi po cichu powiedział :
- Proszę, oszczędź..
Wiedział, że nie oszczędzi.
- Wstań. Popatrz na siebie. Warto
było? Wzywasz bogów prosząc ich o pomoc. Jacy bogowie tolerują takie
skurwysyństwo u swoich wyznawców. Wstań! – Krzyknął na niego.
Karczmarz w lamencie podnosił się. Pod
nosem powtarzał wciąż prośby, nie patrząc nawet na swojego przyszłego oprawcę.
- Żyłeś jako szelma, zdychając miej
trochę klasy. – Już miał zadać pchnięcie, gdy z głębi pomieszczenia gdzie
przygotowywano potrawy usłyszał kobiecy głos:
- Przestań już!
Otworzył szerzej oczy. Po krótkiej
chwili stwierdził że nawet nie jest to głos kobiecy, a wręcz dziewczęcy.
- No już dość! Musimy iść! Szybko!
Już przypuszczał kim mogła być. Sam
nie wiedział czemu, ale ostatnią rzeczą jaką zrobił przed wyjsciem za
dziewczyną było potraktowanie karczmarza tylko porządnym uderzeniem nasadą
rękojeści sztyletu w tył głowy, co spowodowało jego rychłe osunięcie się na
podłogę. Zażenowało go trochę fakt że ktoś był świadkiem tego co się wydarzyło w
karczmie. Musiał w gniewie jej nie zauważyć. Nawet przeszył go lekki smutek z
tego powodu. Nie świadczyło to o nim dobrze. Wsiadając na konie przykrył swoje
odzienie peleryną wyciągniętą z kulbaki. Odjechali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czekam na konstruktywe opinie co do opowiadania, może jakies wskazówki? "Za każdym zostaje ślad."